piątek, 10 grudnia 2010

wspominki małej dziewczynki :-)

Dzisiaj z małą wzięło nas na wspominki. Pora może była nieodpowiednia bo tuż przed 8 rano. Ale nam jak zwykle najlepiej się gada kiedy czasu brak, wtedy rozmowa toczy się szybko i intensywnie.
 Lu próbowała odwlec dzisiaj moment pójścia do szkoły. Żal  mi było małej bo zimno na dworze, śnieg pada jak oszalony a czeka nas mały spacerek jednak by do rzeczonej szkoły dojść. Lecz jak wiadomo edukacja ważna rzecz, więc byłam nieugięta i kazałam małej wstać.
  Kiedy już zwlokłam z łóżka zwłoki mego dziecięcia, kiedy ukoiłam łzy wściekłości z powodu tego zwlekania i usiadłyśmy już w całkiem znośnych humorach do śniadania. Lu patrząc przez okno na zaśnieżony świat powiedziała rozmarzona - A pamiętasz Mamin jak...
Ogarnęło mnie przerażenie bo to zazwyczaj oznacza długą przemowę i wspominki . Chciałam dziecię jakoś zagadać by nie zaczynało swojego monologu ale dusza rogata nijak się nie dała oszukać i potok słów popłynął wartka strugą.
 Chodziło mianowicie o zdarzenie z jej wczesnego dosyć dzieciństwa, kiedy to wychodząc onegdaj zimową porą od koleżanki Lu, matka wariatka zapomniała ubrać swemu trzyletniemu szczęściu butów. Tak ,tak butów. Zagadana mile z matką koleżanki Lu na niewątpliwie ważne tematy dziecięce, jakie to rodzą się oczywiście tuż przed wyjściem, ubrałam dziecko w kombinezon, czapkę, szaliczek, rękawiczki i wyszłam radośnie z mieszkania, w którym nas goszczono i po maszerowałam z moim dzielnym dzieckiem do windy. Dziecko było z leksza jakieś niespokojne, wierciło się, prze stępowało z nóżki na nóżkę, szarpało za moją kurteczkę, marudziło. Nieźle już zirytowana bo pora późna, zimno jak cholera, ja nieziemsko zmęczona, mówię zimnym jak lód tonem - Lu, zamilcz, uspokój się i do domu...
Zjechałyśmy na dół. Dziecko patrzy na mnie błagalnie ze swojej żabiej perspektywy, okutane do granic nie możliwości w przeróżne zimowe przyprawy ubraniowe, zadzierając główkę, cichym głosikiem mówi
 - Ale mamin zimno.
Zdenerwowana już bardzo mówię - Zimno , jakie zimno przecież jesteś ciepło ubrana.
- Ale mamin zimno mi, bardzo.
- Lu, w tej chwili do domu - prawię krzyczę
- Mamin zimno mi w nóżki - płacze dziecko, tupiąc rozpaczliwie.
- Dziecko- tłumaczę cierpliwie zdobywając się na spokojny w miarę ton - Przecież masz zimowe buciki , ciepłe śniegowce...
I w tej czarownej chwili, kiedy to stoimy w śniegu przed blokiem mój wzrok podąża w dół, niżej i niżej, po całej postaci Lu, aż w zaspę śniegową, w której giną bose stopy mojego dziecka. ..
No i to właśnie wspomnienie utkwiło w głowie mojej córki i dzisiaj patrząc z niepokojem na padający śnieg za oknem wypłynęło z otchłani jej pamięci.

Tak, teraz pięć razy sprawdzam czy mała ma buty na nogach. Nie inaczej się ma sprawa z innymi częściami garderoby. Pamiętam karcący wzrok przedszkolanki kiedy to odbierałam onegdaj Lu z przedszkola. Dziecko moje bowiem nie posiadało majtek :-) pod niewątpliwie pięknymi różowymi rajstopkami ozdobionymi radośnie i suto brokatowymi motylkami.
Więc dzisiejszego ranka kiedy to Lu ubrana i obuta stała w drzwiach zapytałam ją tak na wszelki wypadek
 - Majtki panna posiada na sobie ?
Dziecko moje sięgnęło skwapliwie pod spodenki i rajstopki swoją maleńką rączką i wymacawszy intymną część garderoby, od powiedziała mi  z promiennym uśmiechem  - Posiada !!!
I tak radośnie powlokłyśmy się przez zaspy do szkoły, w której na moje szczęście nie czekała na mnie pomoc społeczna by odebrać dziecko niewydolnej wychowawczo matce wariatce. Uf :-).

Pamiętajcie, buty i majtki to ważna rzecz w życiu każdego człowieka, warto je mieć na sobie w różnych sytuacjach życiowych, no może nie we wszystkich, ale o tym innym razem i na innym blogu :-).

piątek, 5 listopada 2010

wakacje z LU ;-)



















 Zaniedbałam moją Małą Lu ...
Więc troszkę fotek z wakacji :-).
Jak się pozbieram to opiszę co Lu ma do powiedzenia, a jest tego sporo. Pozdrawiam i słońca życzę, jak na tych fotkach.

piątek, 15 października 2010

Wszystkiemu winna poezja...

Upał, wszystko się klei, ja do ubrania, ubranie do mnie, tłum ludzi w kolejce, dowolnie wybrany supermarket, bo to mogło się zdarzyć wszędzie i każdemu kto nieopatrznie sam rozmiłowany w literaturze czyta swojemu dziecku książki czyli popularnie zwaną literaturę piękną dla dzieci. Literatura jak się zaraz okaże okazała się nie do końca piękna a już na pewno nie dla dzieci i raczej o podłożu mocno rozerotyzowanym.

Mianowicie , stoimy sobie rozkosznie umęczone niemiłosiernym upałem w długiej jak nie napiszę co , z miłości i szacunku do języka , klejce w tymże supermarkecie. Tłumy kłębią się wokół nas, ludzie się popychają , każdy patrzy na siebie wilkiem i na dodatek spode łba, matko święta ,sądny dzień a raczej popołudnie. Ja i moją niespełna czteroletnia Lu, rozkosz sama w sobie , blond długie włoski, różowa sukienczyna , falbanki jak z firanki, spineczki z księżniczkami, balerinki z brokatem, cudne orzechowe oczy, no księżniczka i wzór cnót wszelakich w tejże oto kolejce stoimy sobie.

Ja muszę zaznaczyć bo to istotne, ubrana na czarno , dekadencko , rozmyty poranny makijaż , bo w takim upale , wierzcie mi rzaden tusz , kredka i cień nie daje rady utrzymać się na oczach dłużej niż godzinę, włosy obcięte na ekstremalnie kruchutko w kolorze granatowej czerni , generalnie mocno podejżane indywiduum, w kontraście do różowej i nieco przesłodzonej bezy , czyli Lu , ach i paznokcie , ciemny burgund, czyli nie typ Mołek, Korzuchowska itp, raczej Nosowska, Chylińska wczesne stadium choć jestem od niej nieco drobniejsza i od owego wczesnego stadium ładniejsza.

Matka i córka i ta właśnie córka piękna niczym poranek nagle podnosi w górę swą jasną główkę , rozchyla usteczka różanie i z namysłem w orzechowych już wcześniej wspomnianych oczętach o ekstremalnie długich rzęsach pyta niewinnym głosikiem swa opętaną i umordowaną matkę, na cały głos- mamin a co to znaczy DYMAĆ ???.

 Ziemia mi się usunęła z pod stóp, świat zawirował ,wizja tego,że opieka społeczna odbierze mi moje szczęście, mnie samą zamkną w psychiatryku, a Lu trafi na terapię odebrała mi mowę . Słucham , wyszeptałam suchymi jak pieprz ustami, Słucham kochanie - no DYMAĆ mamin , co to znaczy ???

Wyraz ten odbił się szerokim echem o sklepienie sklepu, rozpełzł niczym robale po posadzce, każdy musiał go słyszeć, co z resztą dało się wyraźnie odczuć kiedy spłoszona rozejrzałam się wokół, nie było wątpliwości wszyscy słyszeli, wszyscy , nawet kasjerka ,która nie wiedzieć czemu patrzyła na mnie z największym wyżutem ,pogardą i daleko idącym niesmakiem. Wytłumaczę Ci w domu Lu - usłyszałam swój , nie swój głos jakby w zwolnionym tempie wypowiedziane słowa, dotarły do mojego mądrego dziecka i nie pytała już o nic...

 Może wiec czas na pente tej cudnej opowieści ... Jest w sumie banalna, otóż jak już wyżej wspomniałam , wszystko jest winą literatury pięknej i pięknego języka naszego a zwłaszcza o zgrozo poezji... Murzynek Bambo NADYMA buzię, tak i to byłoby na tyle...cała Polska czyta dzieciom...a słowa mają straszną moc
 :-)
Ach i Ps. bo zawsze jest coś jeszcze, Lu już całe szczęście sama sobie czyta, choć po pewnym namyśle to chyba nie jest takie szczęśliwe zakończenie bo jak pomyślę o co może mnie zapytać w kolejnej kolejce? No cóż, zapobiegliwie nie staje w zbyt długich ogonkach... ;-)

piątek, 8 października 2010

Ulubiona kolacja czyli makabreski z talerza Lu.

Wczoraj wieczorem uśmiałam się do łez ,kiedy właścicielka mojego serca, moja 6 letnia Lu, wkroczyła z impetem do salonu i  ze swoją słodką minką tak dla niej charakterystyczną gdy mnie o coś prosi i szczególnie jej na tym zależy, poprosiła mnie o dokładkę sztywnego mięsa na kolację.
 Popatrzyłam na nią z nad kompa, bo jak zwykle pochłaniają mnie sprawy najwyższej wagi w godzinach wieczornych , kiedy to mogę ze spokojem czystego sumienia zadokować moje szczęście przed TV i udać się w krainę wirtualnych wrażeń...
Sztywnego mięsa, zaraz , zaraz, tylko jedno przyszło mi do głowy w tej czarownej chwili kiedy oderwałam swe myśli od klawiatury, sztywnego mięsa...ale tę myśl niewątpliwie interesującą odegnałam czym prędzej i stała się tylko mglistym wspomnieniem i z powagą godną matki , odpowiedziałam- kochanie ależ prosektorium jest o tak późnej porze raczej zamknięte. Na co Ona z niezmąconym spokojem moich genów, słodko odpowiedziała - mamo ludzie umierają też w nocy , prawda, poza tym nie jest jeszcze tak późno bo trwa jeszcze bajka...oj życie to nie bajka raczej, więc radośnie pobiegłam do kuchni i nałożyłam jej kolejną porcję gulaszu bez kawałeczków mięsa zawierających tłuszczyk...i jak tu nie zwariować ;-)