piątek, 15 października 2010

Wszystkiemu winna poezja...

Upał, wszystko się klei, ja do ubrania, ubranie do mnie, tłum ludzi w kolejce, dowolnie wybrany supermarket, bo to mogło się zdarzyć wszędzie i każdemu kto nieopatrznie sam rozmiłowany w literaturze czyta swojemu dziecku książki czyli popularnie zwaną literaturę piękną dla dzieci. Literatura jak się zaraz okaże okazała się nie do końca piękna a już na pewno nie dla dzieci i raczej o podłożu mocno rozerotyzowanym.

Mianowicie , stoimy sobie rozkosznie umęczone niemiłosiernym upałem w długiej jak nie napiszę co , z miłości i szacunku do języka , klejce w tymże supermarkecie. Tłumy kłębią się wokół nas, ludzie się popychają , każdy patrzy na siebie wilkiem i na dodatek spode łba, matko święta ,sądny dzień a raczej popołudnie. Ja i moją niespełna czteroletnia Lu, rozkosz sama w sobie , blond długie włoski, różowa sukienczyna , falbanki jak z firanki, spineczki z księżniczkami, balerinki z brokatem, cudne orzechowe oczy, no księżniczka i wzór cnót wszelakich w tejże oto kolejce stoimy sobie.

Ja muszę zaznaczyć bo to istotne, ubrana na czarno , dekadencko , rozmyty poranny makijaż , bo w takim upale , wierzcie mi rzaden tusz , kredka i cień nie daje rady utrzymać się na oczach dłużej niż godzinę, włosy obcięte na ekstremalnie kruchutko w kolorze granatowej czerni , generalnie mocno podejżane indywiduum, w kontraście do różowej i nieco przesłodzonej bezy , czyli Lu , ach i paznokcie , ciemny burgund, czyli nie typ Mołek, Korzuchowska itp, raczej Nosowska, Chylińska wczesne stadium choć jestem od niej nieco drobniejsza i od owego wczesnego stadium ładniejsza.

Matka i córka i ta właśnie córka piękna niczym poranek nagle podnosi w górę swą jasną główkę , rozchyla usteczka różanie i z namysłem w orzechowych już wcześniej wspomnianych oczętach o ekstremalnie długich rzęsach pyta niewinnym głosikiem swa opętaną i umordowaną matkę, na cały głos- mamin a co to znaczy DYMAĆ ???.

 Ziemia mi się usunęła z pod stóp, świat zawirował ,wizja tego,że opieka społeczna odbierze mi moje szczęście, mnie samą zamkną w psychiatryku, a Lu trafi na terapię odebrała mi mowę . Słucham , wyszeptałam suchymi jak pieprz ustami, Słucham kochanie - no DYMAĆ mamin , co to znaczy ???

Wyraz ten odbił się szerokim echem o sklepienie sklepu, rozpełzł niczym robale po posadzce, każdy musiał go słyszeć, co z resztą dało się wyraźnie odczuć kiedy spłoszona rozejrzałam się wokół, nie było wątpliwości wszyscy słyszeli, wszyscy , nawet kasjerka ,która nie wiedzieć czemu patrzyła na mnie z największym wyżutem ,pogardą i daleko idącym niesmakiem. Wytłumaczę Ci w domu Lu - usłyszałam swój , nie swój głos jakby w zwolnionym tempie wypowiedziane słowa, dotarły do mojego mądrego dziecka i nie pytała już o nic...

 Może wiec czas na pente tej cudnej opowieści ... Jest w sumie banalna, otóż jak już wyżej wspomniałam , wszystko jest winą literatury pięknej i pięknego języka naszego a zwłaszcza o zgrozo poezji... Murzynek Bambo NADYMA buzię, tak i to byłoby na tyle...cała Polska czyta dzieciom...a słowa mają straszną moc
 :-)
Ach i Ps. bo zawsze jest coś jeszcze, Lu już całe szczęście sama sobie czyta, choć po pewnym namyśle to chyba nie jest takie szczęśliwe zakończenie bo jak pomyślę o co może mnie zapytać w kolejnej kolejce? No cóż, zapobiegliwie nie staje w zbyt długich ogonkach... ;-)

piątek, 8 października 2010

Ulubiona kolacja czyli makabreski z talerza Lu.

Wczoraj wieczorem uśmiałam się do łez ,kiedy właścicielka mojego serca, moja 6 letnia Lu, wkroczyła z impetem do salonu i  ze swoją słodką minką tak dla niej charakterystyczną gdy mnie o coś prosi i szczególnie jej na tym zależy, poprosiła mnie o dokładkę sztywnego mięsa na kolację.
 Popatrzyłam na nią z nad kompa, bo jak zwykle pochłaniają mnie sprawy najwyższej wagi w godzinach wieczornych , kiedy to mogę ze spokojem czystego sumienia zadokować moje szczęście przed TV i udać się w krainę wirtualnych wrażeń...
Sztywnego mięsa, zaraz , zaraz, tylko jedno przyszło mi do głowy w tej czarownej chwili kiedy oderwałam swe myśli od klawiatury, sztywnego mięsa...ale tę myśl niewątpliwie interesującą odegnałam czym prędzej i stała się tylko mglistym wspomnieniem i z powagą godną matki , odpowiedziałam- kochanie ależ prosektorium jest o tak późnej porze raczej zamknięte. Na co Ona z niezmąconym spokojem moich genów, słodko odpowiedziała - mamo ludzie umierają też w nocy , prawda, poza tym nie jest jeszcze tak późno bo trwa jeszcze bajka...oj życie to nie bajka raczej, więc radośnie pobiegłam do kuchni i nałożyłam jej kolejną porcję gulaszu bez kawałeczków mięsa zawierających tłuszczyk...i jak tu nie zwariować ;-)